39-letni Robert Marcinkowski zmarł nagle 15 maja 2014 roku w miejscowości Vaxjo w Szwecji. Do dziś nikt nie chce pomóc w ustaleniu niepodważalnej prawdy związanej z tą śmiercią. Czy pomoże Ambasada Polska w Sztokholmie i konsul Grzegorz Jagielski?

- Śmierć mojego męża to splot zdarzeń w które trudno uwierzyć. I nikt nie potrafi zrozumieć mojego bólu, bo przecież nie wiem czy w trumnie leży mój mąż czy nie - tłumaczy Agnieszka Marcinkowska, która codziennie mocuje się z tym dramatem.
- Całość zdarzeń rozgrywała się według standartów obowiązujących w Unii Europejskiej. Ale bezduszność tych procedur powoduje, że czekam na zwykłą pomoc ludzką - tłumaczy Pani Agnieszka.
Fakty związane z tą sytuacją wydają się zrozumiałe. 39-letni Robert Marcinkowski pracując, jako spawacz w mieście Vaxjo, miał się bardzo źle poczuć w poniedziałek 12 maja 2014 roku. Udał się na swoją pracowniczą kwaterę i leczył się tabletkami przeciwbólowymi, uskarżając się na silne dolegliwości brzucha. W kolejnych dniach tłumaczył kolegom z kwatery pracowniczej, że nie może pracować, bo bardzo źle się czuje. W czwartek 15 maja 2014 roku około godziny 17 zadzwonił do kolegów z pracy by wezwali karetkę. Sam nie potrafił tego zrobić nie potrafi, bo nie znał języka szwedzkiego.

Kilka minut później był kolejny telefon od Roberta. Tym razem szwedzki lekarz prosił, by mu przetłumaczyć, że ma wstać i pójść do karetki. Wtedy na kwaterę Roberta zdecydował się pojechać szwedzki majster o imieniu Martin, który przejęty cierpieniem Roberta postanowił mu bezpośrednio pomóc w kontakcie z lekarzami.
Jednak kiedy dojechał na miejsce, zobaczył Roberta nieprzytomnego w karetce. Lekarz przekazał mu, że Robert jest w agonii.
Na tę wieść ze spawalni wyruszył w to miejsce jeden ze współpracowników Roberta.

- Kiedy przyjechałem pod kwaterę zobaczyłem, że stoi karetka i samochód pogrzebowy. Dowiedziałem się, że Robert zmarł, bo lekarzowi w karetce nie udało się uratować mu życia - relacjonuje współpracownik Roberta Marcinkowskiego.
O sprawie właśnie ten współpracownik powiadamił firmę zajmującą się pośrednictwem pracy w Gdańsku, która załatwiła Robertowi przyjazd do pracy w Szwecji i otrzymała za to wynagrodzenie.
- Ta pani z tej firmy absolutnie nie zgodziła się bym jechała na identyfikację zwłok. Kazała mi zostać w Polsce, a sama wsiadła w auto i tam pojechała - opowiada żona zmarłego Agnieszka Marcinkowska, która mieszka niedaleko Gdańska, w Chojnicach.

- Bardzo chciałam zobaczyć męża przed zamknięciem do trumny. Dlatego nie mogąc tam być ze względu na nieprzyjazną postawę pośredniczki pracy, poprosiłam o pomoc polską firmę pogrzebową. Ponieważ mieli transportować zwłok do Polski poprosiłam, by zrobili kilka zdjęć przed zamknięciem trumny. Ale zdjęć nie mam - mówi Pani Agnieszka.
- Powiedzieli mi, że aparat się zepsuł i czasem tak się zdarza bo to tzw. "złośliwość rzeczy martwych" - przekazuje portalowi Patriot24.net
Firma pogrzebowa obiecała, że Pani Agnieszka będzie mogła zobaczyć swojego męża w trumnie w Polsce, bo jest tam zamontowana szybka.

- Ale przez tą szybkę widziałam tylko krawat i kawałek szyi. Tak ją zamontowali, że twarzy w ogóle nie było widać - mówi zrozpaczona Pani Agnieszka.
Pogrzeb odbył się na cmentarzu w Chojnicach w Województwie Pomorskim. Pani Agnieszka miała nadzieję, że uda się specjalistycznej firmie odzyskać jednak zdjęcia z feralnego aparatu firmy transportowej. Ale aparatu ani karty nie udało się naprawić.
- Bardzo ubolewamy, że tak się stało. Nie udało się w żaden sposób tych zdjęć odzyskać. Dziś już nawet tego aparatu nie mamy - tłumaczy w rozmowie z Patriot24.net właściciel firmy transportującej zwłoki.

- Szybka na trumnie ma wymiary 18x15 centymetrów. Ale w przypadku osoby bardzo wysokiej (a Robert Marcinkowski miał 190 cm wzrostu - przyp. red) , mogło się zdarzyć, że głowa była wyżej niż ta szybka - podaje właściciel.
Zrozpaczona Pani Agnieszka nie mogąc od niemal 3 lat zaznać spokoju poprosiła Sąd Rejonowy w Chojnicach o dokonanie ekshumacji męża. Sąd opierając się na dokumentach uznał, że jest to bezzasadne, bo "wszystko się zgadza" i nie zgodził się na ekshumację zwłok. Zdaniem sądu Robert Marcinkowski zmarł na nowotwór złośliwy, który pojawił się w worku osierdziowym w jego jamie brzusznej. Dodatkowo miał raka płuc i oba mocno zaawansowane nowotwory doprowadziły do gwałtownej śmierci w karetce.
- Tu się wiele rzeczy nie zgadza. Ponoć mój mąż przed włożeniem do trumny był bardzo miękki tak, jak gdyby powycinano z niego narządy - alarmuje Agnieszka Marcinkowska. Jej zarzuty są proste i do dziś niewyjaśnione przez szwedzkie i polskie służby sądowo dyplomatyczne. Kobieta chce się dowiedzieć:

1. Jaki jest adres kwatery, w której mieszkał Robert Marcinkowski?
2. Jaki jest adres zakładu pracy gdzie jako spawacz Robert pracował?
3. Dlaczego nie udostępniono rodzinie zdjęć z sekcji zwłok przeprowadzonej w szedzkim Lund, które zarówno były by dowodem identyfikującym Roberta jako zmarłego jak i potwierdzały tezę o dużych naroślach nowotworowych w osierdziu i płucach.

4. Dlaczego firma pośrednicząca z Gdańska odmawia współpracy w wyjaśnieniu szczegółów zdarzenia?
5. Czy organy Roberta Marcinkowskiego zostały wycięte w nieznanym dla rodziny celu?
Sprawa jest o tyle istotna, gdyż firma pośrednicząca w wywozie do pracy Roberta Marcinkowskiego w Szwecji rzeczywiście odmawia współpracy. Patriot24.net rozmawiał w ubiegłym rygodniu z właścicielem prosząc o pomoc w zakończeniu dramatu Pani Agnieszki. Ale odpowiedzi i pomocy nie uzyskaliśmy.

- Jesteśmy od kilku dni w Szwecji. Zwróciliśmy się w piątek z prośbą o pomoc do Ambasady polskiej w Sztokholmie z prośbą o spotkanie w tej bardzo delikatnej sprawie, którą w 2014 roku zajmował się wicekonsul Michał Cygan - tłumaczy Robert Rewiński, Redaktor Naczelny Patriot24.net
- Konsul RP Grzegorz Jagielski odpowiedział nam mailowo, że Michał Cygan już w tej placówce w Sztokholmie nie pracuje. A do naszego wniosku o spotkanie nawet się nie odniósł! Dlatego mamy nadzieję, że będąc reprezentantem Rzeczypospolitej Polskiej na terytorium Szwecji znajdzie jednak w dniu dzisiejszym kilka minut by spotkać się z nami i pochylić nad dramatem Agnieszki Marcinkowskiej, której sen spędza z powiek ten koszmar od niemal trzech lat - dodaje Robert Rewiński.
- Jeśli oficjalne władze polskie nie będą w stanie mi pomóc to ostatnia nadzieja już tylko w Krzysztofie Rutkowskim. On działa zgodnie z prawem a przede wszystkim skutecznie. Więc jeśli trzeba to jego poproszę o pomoc - dodaje zrozpaczona Pani Agnieszka.
Wszelkie nowe informacje na temat tej koszmarnej sprawy będziemy przekazywać na bieżąco również poprzez naszego Facebooka i nasz kanał telewizyjny Patriot24.TV